Prowadziłem dziś warsztat pro bono dla fundacji, która opiekuje się dorosłymi, dziećmi z nieuleczalnymi chorobami genetycznymi.
Ok. 40 min przed warsztatem, gdy już myślałem o nim, o uczestnikach, dopadł mnie smutek, beznadzieja, zwątpienie. Myślę „Co jest?” i różne sposoby badania tych uczuć.
Warsztat idzie, mam wrażenie, że nie łapiemy chemii z grupą. Poznawczo odbieram to jako wycofanie, ale daję całego siebie dla nich, choć ten silny dyskomfort trwa.
Na zakończenie uczestnicy podsumowują spotkanie – mówią o przełomach, poczuciu przynależności, samopoznaniu. O nadziei, o wyjściu z rozpaczy, smutku, beznadziei…Poznawczo rykoszet, w przestrzeni serca fajerwerki. Przez kilka godzin przychodzi wielkie uczucie miłości, zalewająca fala współczucia i czułości.
Pytam się siebie – „czy ten smutek we mnie był ich, abym się z nimi jak najgłębiej połączył?” Moja dusza komunikuje się ze mną emocjami, a gdy odpowiedzi są często twierdzące, to chce mi się płakać ze szcześcia przy ogromnym wzruszeniu, wielkiej, świętej radości. I tak było tym razem.
Dziekuję za to, że jestem przede wszystkim człowiekiem. Potrzebujemy siebie ludzkich, aby wznosić i uzdrawiać innych.
Nasza osobista moc rodzi się również w naszym smutku, zwątpieniu, rozpaczy, współczuciu. To też język dusz i język Boga.
Błogosławieństw temu światu, aby w każdym smutku odnaleźć blask Świadomej Miłości.
PS Ilustracja wzięta z animacji, autora nie znam.
