Kochani,
Wczoraj wyszedł temat pod postem Monika Chumbley o tym, że część z nas jest w trudnościach, że trzepie bardzo mocno.
I to nie jest tak, że wtedy coś jest nie tak. Mogę mówić za siebie, ale mnie też trzepie. Są inne jakości – widzę więcej potencjałów, głębiej czuję życie, jego ruch, wydarzenia, czuję prowadzenie w podejmowaniu wyborów, ale to nie zmienia, że są części mnie, które proszą o uwagę.
Ten czas to wyciąganie trupów z szafy. Pokazywanie miejsc do uzdrowienia. Otulanie siebie w tych boleściach, które się uruchamiają w nas przez naszych najbliższych, okoliczności.
Od weekendu moje dzieci mają mega tarcie między sobą i do mnie. Walczą tak, jak nigdy wcześniej, wczoraj doszło do rękoczynów – naruszyli swoją przestrzeń osobistą, w dość brutalny sposób, oboje, co było czymś zupełnie nowym. Mam przed sobą konflikt energii męskiej i żeńskiej w mikroskali, w postaci moich ukochanych dzieci.
A ja od tygodnia stałem się dla nich niewidzialny. Nie reagują na moje prośby, a nie proszę o fikołki na jednej nodze tylko podstawy jak umycie zębów, umycie się, założenie skarpetek, ubranie majtek 😉 , czyli zadbanie o podstawowe potrzeby.
Wczoraj wieczorem stałem się mistrzem niewidzialności. Takiego ignora jeszcze nie dostałem. Moja Valeriia się rozłożyła, więc byłem z nimi sam.
I gdy, w nieprzyjemnościach, umyłem ich itp., itd. to nie odpuściłem tego.
Uśpiłem dzieci i wlazłem całą świadomością w splot słoneczny i przestrzeń serca, tam, gdzie najbardziej bolało.
I choć głowa uciekała, to robiłem wszystko, aby mielić ten ścisk w brzuchu i przykrość w sercu.
Wychodziło – bezsilność, frustracja, bezradność, bycie niewidzialnym, brak widzenia moich potrzeb, bycie samemu ze wszystkim, wyparcie moich potrzeb, bycie odrzuconym, zmęczonym… szczególnie ważna była kwestia bycia niewidzialnym z potrzebami.
I miętolę, miętolę, miętolę… są przebłyski. Są ślady. Pojawiają się sceny.
Najtrudniejsze w pracy sam ze sobą jest złapanie dystansu w tym wszystkim, szczególnie gdy emocje cisną. Dlatego też tak pięknie pracujemy razem, bo ten dystans można uzyskać w czułej, troskliwej atmosferze, którą mamy na spotkaniach.
I widzę podwójny cios. Jeden płynie od żeńskiego, drugi od męskiego. Wywala mi po całości konkretną sytuację.
Jest końcówka sierpnia. Rok 2018r. Dowiadujemy się o śmiertelnej chorobie Gabriela. Chcę zrezygnować z pracy (firma szkoleniowa – ciągłe wyjazdy, pensja, która nie pozwoli na funkcjonowanie w tych okolicznościach).
Widzę, jak żeńskie (Pani doktor ze Spornej w Łodzi) informuje mnie o czymś zatrważającym, wobec czego (w tamtym okresie) mam kompletną bezsilność, bezradność. W jej gabinecie szpitalnym.
Widzę rozmowę w gabinecie u szefowej firmy szkoleniowej, a raczej trzy rozmowy, które odbywały się w przeciągu tygodnia, gdzie padłem ofiarą najobrzydliwszych, przemocowych manipulacji. Oni chcieli, abym został za wszelką cenę, ale nie lepszymi warunkami pracy, tylko dowaleniem we wszystkie miękkie brzuszki (lęk, poczucie bezpieczeństwa, wstyd, poczucie bycia niestabilnym mentalnie, caaały zestaw).
Żeby było zabawniej, to w tej firmie prowadziłem szkolenia, m.in., z „Obrony przed manipulacją”. Więc miałem teorię w praktyce, doświadczając pastwienia się nade mną.
I męskie – Gabryś – niemowlę. Który nie śpi. Który ciągle płacze. Który ciągle krzyczy. A ja nie śpię. A ja tracę zmysły. I choć dwoję się troję, pracuję po nocach, gdy Gabi usypia, często w moich ramionach, to dalej pracuję. Od końcówki sierpnia do końcówki października jestem życiowo, osobiście, zawodowo wyżymany. Moja mała apokalipsa.
Oczywiście było też mnóstwo dobra i cudów – w listopadzie i grudniu Gabi wyciszył się, przeprowadziłem tyle szkoleń, że byliśmy znów na plusie i to z górką, w domu było spokojniej.
Ale ten ślad – co zaskakujące – nie należy w mojej psychice do przeszłości – on jest z przodu układu energetycznego. Dla mojej psychiki to teraźniejszość…
Kochani, może to pomoże jako taka instrukcja do samego siebie, czego szukać, zbadać te kilka ostatnich lat właśnie z wchodzenia w cykl podziemny.
I bardzo ważne – ja byłem ślepy, niewidzący na moje własne potrzeby – w imię poświęcania się, w imię innych potrzeb wyzerowałem swoje potrzeby. Stałem się niewidzialny dla samego siebie. A dziś odpowiedzią są właśnie potrzeby, zobaczenie siebie w miłości i czułości, zaopiekowanie się sobą.
Ja spotkałem się z tamtymi Mateuszami, ukochałem, wlewałem światło w splot słoneczny. I odkryłem, że to, co pozwoliło mi nie zwariować, działać jak szalony na wielu płaszczyznach po zwolnieniu aż dokonałem tego, to byłem zawsze ja. Ten z sierpnia/września 2022r. Moja Dusza to ja. Mój anioł stróż… to ja.
Tulę Was Kochani, wiem, jak to zabrzmi, ale nosimy do siebie klucze w swoim wnętrzu. Wydarzenia, ludzie, nam to tylko odbijają. Uzdrowienie jest w nas, a boli dlatego, abyśmy finalnie tam się udali oraz zostawili to miejsce raz na zawsze – wypełniając je miłością.
Mateusz
